Tajemniczy Dylan, dużo muzyki i Cafe Wha?

Gościnnie dla NY do mnie MOVIE Ania Kapuścińska.

Są takie piosenki, które znają wszyscy. Zagrano tysiąc różnych ich wersji, coverów, aranżacji. I nawet nie wiemy, że mają ze sobą coś wspólnego.

„Blowing in the wind” – z repertuaru Neila Younga, „Like a Rolling Stone” – sztandarowy utwór grany przez Rolling Stones, „Knocking on heavens door” –  Guns N’ Roses, wiadomo!, „Make you feel my love” – z pierwszej płyty Adele, „l’ll be your baby tonight” – doskonale znane jako kawałek UB40 czy „All Along The Watchtower” – brawurowo zagrane przez Jimiego Henrixa…

Wielkie przeboje, utwory wszechczasów. A autorem ich wszystkich jest… Bob Dylan. Muzyk, poeta, producent muzyczny, noblista. I nowojorczyk – więc NY do mnie MOVIE to idealne miejsce, żeby o nim trochę opowiedzieć (filmowo oczywiście).

Czy się go lubi, czy się go nie lubi, z pewnością przyznać się powinno, że miał i wciąż ma ogromny wpływ na muzykę. Chyba można, a może i nawet trzeba nazwać go ikoną. Niezwykle tajemniczą ikoną, której życie intryguje – może właśnie dlatego, że jest takie… tajemnicze.

I tak Bob Dylan trafił na warsztat dwóch reżyserów: Martina Scorsese oraz Todda Haynesa. Obaj panowie postanowili pochylić się nad życiem muzyka i każdy z nich zrobił to inaczej – totalnie inaczej!

No Direction Home: Bob Dylan / Bez stałego adresu: Bob Dylan (2005), reż.  Martin Scorsese

To klasyczny, trwający ponad trzy godziny (!) dokument, nakręcony z dbałością o fakty i szczegóły. Prace nad filmem rozpoczęły się w 1995 roku. Jeff Rosen – menedżer Dylana – planował nagrać serię wywiadów z przyjaciółmi i współpracownikami artysty. Materiału okazało się jednak tak dużo, że nie dał rady sam się nim zająć, więc do współpracy zaproszono Martina Scorsese. A ten podszedł do tematu niezwykle profesjonalnie i zapewnił nam potężną dawkę wiedzy o Dylanie, udokumentowaną na różnorodne sposoby. Ten doskonały film przedstawia życie muzyka od roku 1961, kiedy przyjechał do Nowego Jorku, do roku 1966, kiedy przeżył groźny wypadek na motocyklu i zdecydował się wycofać z życia muzycznego na jakiś czas i poświęcić się rodzinie. Przybliża nam czasy, w których z muzyka folkowego Dylan przeistoczył się w zaangażowanego społecznie specjalistę od protest songów, aby później stać się gwiazdą rock and rolla.

Plakat filmowy

Nie zabrakło tu też informacji o korzeniach Dylana: o dzieciństwie w miasteczku Hibbing w stanie Minnesota, o początkach kariery, o fascynacjach, o życiu w wielkim mieście. Dylan opowiada sam o sobie, o Dylanie opowiadają jego przyjaciele, współpracownicy, znajomi, znawcy muzyki.

Scorsese wykorzystał niezwykle ciekawe materiały, archiwalne nagrania, relacje z koncertów, niewyemitowane nigdy teledyski. Wytwórnie Columbia Records oraz Sony Music udostępniły na potrzeby filmu unikatowe taśmy z sesji nagraniowych i inne perełki. Bob Dylan również podzielił się ze Scorsese cennymi materiałami.

Wspaniałe zdjęcia, mnóstwo znanych i mniej znanych dźwięków oraz ogrom bardzo ciekawych informacji nie tylko o Dylanie, ale także o muzycznej Ameryce lat 60. I dużo Nowego Jorku.

I’m not there / Gdzie indziej jestem (2007), reż. Todd Haynes

To artystyczna impresja na temat życia Dylana (co ciekawe, Todd Haynes nigdy nie spotkał muzyka, uzyskał jednak jego akceptację za pośrednictwem menedżera… a narratorem w filmie jest Kris Kristofferson – przyjaciel Boba). I choć to film arcydziwny, to jednak nie pomija faktów z życia muzycznego i prywatnego, o których opowiedział też Scorsese. Tyle że wydarzenia te są pokazane w dość surrealistyczny sposób (również dzięki znakomitym zdjęciom Edwarda Lachmana) i mieszają się z fantazyjnymi wizjami, wyobrażeniami, alternatywnymi wersjami. Nazwisko piosenkarza nie pada tam w ogóle. Za to słychać mnóstwo jego muzyki, ale… nie w jego wykonaniu (no, oprócz jednej piosenki spośród… 34).

Na ścieżce dźwiękowej filmu (to aż dwupłytowy album!) wystąpiło wielu świetnych wykonawców, w tym kilku moich naprawdę ukochanych. Bo i Eddie Vedder, i Sonic Youth, i Glen Hansard z Marketą Irglovą, i Anthony and the Johnsons! W dodatku w takich aranżacjach, że nawet jak ktoś nie przepada za Dylanem, to po wysłuchaniu tej płyty zacznie przepadać.

Plakat filmowy

Bob Dylan – człowiek o wielu twarzach. W filmie ma tych twarzy sześć. To sześć opowieści skupiających się na najważniejszych etapach życia, każda nakręcona w innej konwencji (film dokumentalny, western, francuska nowa fala, nawiązania do stylu Felliniego…).  Wcielający się w muzyka aktorzy  (Cate Blanchett – za tę rolę nominowana do Oscara i nagrodzona Złotym Globem, Christian Bale, Heath Ledger, Richard Gere, Ben Whishaw i Marcus Carl Franklin) barwnie opowiadają o różnych stronach osobowości Dylana. Osobowości jakże niespójnej, tajemniczej i… niejednoznacznej.

Poeta, prorok, wyrzutek, imitacja, elektryzująca gwiazda…? Które z tych określeń użytych w filmie najlepiej charakteryzuje muzyka? Wszystkie?

Kim jest Bob Dylan?

Zanim przybył do Nowego Jorku, nazywał się Robert Zimmerman i lubił wymyślać niestworzone historie na swój temat. Że pracował w cyrku, że wiele razy uciekał z domu, że jest sierotą. Urodził się w 1941 roku Duluth w stanie Minnesota, a wychował się w małym miasteczku Hibbing, w tym samym stanie. A tam, oprócz tego, że rozwijał swoją bujną wyobraźnię, odkrywał miłość do muzyki. Od najmłodszych lat śpiewał, w wieku dziesięciu lat zaczął grać na pianinie (czego nauczył się zupełnie sam!; no prawie – pierwszą lekcję dał mu kuzyn), potem na gitarze. Nocami słuchał radia i zachwycał się muzyką gospel, bluesem i rythm and bluesem. A gdy w domu pojawił się telewizor, pasjami oglądał The Ed Sullivan Show, dzięki któremu poznał Elvisa Presleya oraz Little Richarda.

W szkole średniej miał kilka zespołów, czasem nawet udawało mu się wystąpić na większej bądź mniejszej szkolnej akademii. Towarzyski raczej nie był. Pisał wiersze, grał na gitarze i jeździł na motocyklu. Szkołę skończył z niezłym wynikiem, a w nagrodę dostał płytę z folkowymi nagraniami. To było to! Zachwycił się tak bardzo, że sam postanowił grać właśnie folk.

Czas studiów na Uniwersytecie Minnesoty w Minneapolis spędził… w kawiarni The 10 O’Clock Scholar. Pisał piosenki, oczywiście folkowe, i z determinacją ćwiczył grę na gitarze. Koncertował – raz za drobne pieniądze, raz za darmo, ale zawsze z wielką radością, i marzył o czymś więcej.

Chyba dlatego postanowił rzucić studia i ruszyć gdzieś dalej…  Przede wszystkim planował spotkać się ze swoim idolem Woody’m Guthrie – znanym muzykiem folkowym, który wywarł na niego ogromy wpływ.

I tak Bob znalazł się w Nowym Jorku. Był rok 1961.

Ze swoją gitarą dotarł do Greenwich Village. Przy MacDougal Street – głównej ulicy tej części miasta – znajdowało się wiele klubów (The Commons, Cafe Wha? – o którym napiszę trochę dalej, Gerde’s Folk City), w których koncertowały największe folkowe gwiazdy (Dave Van Ronk, Pete Seeger, Danny Kalb czy The Weavers). Muzycy spotykali się w Washington Square Park (opisany tutaj), przy fontannie, i grali razem. A Bob z nimi. Szybko doceniono go jako zdolnego wykonawcę. Zaczął koncertować. Zdarzyło mu się nawet zagrać minikoncert w radio. A kiedy spotkał Suzy Rotolo, jego kariera ruszyła z kopyta. Suzy miała 17 lat, artystyczną i wrażliwą społecznie duszę oraz siłę przekonywania. To dzięki niej Dylan przez dwa tygodnie grał w klubie Gerde’s Folk City (namówiła właściciela). O tych występach zrobiło się głośno. W samym „New York Timesie” wydrukowano pozytywną recenzję oraz zdjęcie Boba. Na koncertach zaczęło pojawiać się coraz więcej wpływowych fanów muzyki folkowej, a wśród nich John Hammond – słynny producent muzyczny. I tak oto Bob podpisał kontrakt z wytwórnią Columbia Records.

Pierwsze płyta Boba Dylana, na której do wszystkich zaśpiewanych przez siebie piosenek sam sobie akompaniował – na gitarze i harmonijce ustnej. Jedną piosenkę zadedykował Woody’emu Guthrie.

Po pierwszej płycie była druga „The Freewheelin’ Bob Dylan”, która okazała się ogromnym sukcesem. A potem Bob wystąpił obok największych folkowych sław podczas Newport Folk Festival w 1963 roku. Był to też czas, kiedy Dylan był bardzo zaangażowany społecznie. Wyraz temu dawał nie tylko w swoich piosenkach, ale również w życiu. Jak na przykład wtedy, gdy zaśpiewał piosenkę „Only a Pawn in Their Game” podczas Marszu na Waszyngton, który zorganizowano w sierpniu 1963 roku na znak poparcia równouprawnienia czarnoskórych mieszkańców Ameryki. To właśnie wtedy Martin Luther King Junior wygłosił słynne przemówienie zaczynające się od słów „I have a dream…”. Zresztą piosenka „Blowing in the wind” z drugiej płyty Dylana jest uznawana za nieoficjalny hymn ruchu walczącego o prawa dla wszystkich obywateli USA, przede wszystkim czarnej mniejszości. Co ciekawe, utwór ten trafił do podręczników języka angielskiego na Sri Lance jako przykład poezji (zamiast Shakespeare’a!).

Aż dziwne, że niedługo po tym wydarzeniu Bob odszedł od protest songów, które przyniosły mu sławę, i postanowił robić rock and rolla. Kiedy w 1965 roku napisał utwór „Like a Rolling Stone”, przedstawiciele Columbia Records poczuli się mocno zaniepokojeni. Cha, cha… Nie mogli przecież wiedzieć, że właśnie są świadkami powstania jednego z rockowych utworów wszech czasów. Wielu fanów posądzało swojego idola o zdradę… On jednak konsekwentnie realizował to, co postanowił. Bez względu na wszystko. Gitarę akustyczną zamienił na gitarę elektryczną i robił swoje.

Zresztą zawsze robił swoje. Również wtedy, gdy zafascynował się chrześcijaństwem, co nastąpiło po… objawieniu, którego doznał podczas koncertu w Arizonie –  a wszystko przez krzyżyk, który ktoś wrzucił na scenę.  Gdy fani, tak jak kiedyś folku, teraz domagali się rock and rolla, odpowiadał im: „Chcecie rock and rolla? Idźcie na koncert Kiss”.

I tak postępuje do dziś. Zawsze niezależny, zawsze konsekwentny, zawsze wierny sobie, tajemniczy dziwak. Na scenie od ponad pół wieku, kilkadziesiąt nagranych płyt, kilkaset koncertów granych w przeróżnych miejscach, nawet w West Point, setki napisanych piosenek, okresy sukcesów i okresy twórczej niemocy, dwanaście nagród Grammy… Imponujące.

A wszystko zaczęło się w Nowym Jorku

Bo w Nowym Jorku często wszystko się zaczyna. Jednym z pierwszych klubów, w których koncertował Bob po przyjeździe to tego miasta, było Cafe Wha? – istniejące do dziś w Greenwich Village, przy 115 MacDougal Street. Lokal ten pojawia się zarówno w filmie Scorsese, jak i Haynesa. Miejsce niezwykle ważne dla Dylana.

Podobno właśnie tu skierował swoje pierwsze kroki po przyjeździe. Zagadnął właściciela klubu, Manny’ego Rotha (notabene wujka Davida Lee Rotha – wokalisty grupy Van Halen), czy nie mógłby zagrać kilku piosenek Woody’ego Guthrie na scenie. I zagrał. A potem nawet ktoś z widowni zgodził się przenocować młodego muzyka na swojej kanapie przez noc lub dwie. Tak przynajmniej donosi „The New York Times”.

Cafe Wha?, źródło: Wikimedia Commons

Klub powstał w 1959 roku w budynku, który kiedyś był… stajnią. Manny’ego Rotha zachwyciła ciemna i wilgotna piwnica.  I właśnie  tam zdecydował się otworzyć swoją niepowtarzalną kawiarnię. Podłogi wyłożył marmurem, ściany pomalował na czarno, przyniósł krzesła z odzysku, zapalił świece…

Regularnie występowało tu (początkowo za grosze – bo Roth był niezwykle oszczędny) wielu młodych artystów, którzy później stali się gwiazdami: Jimi Hendrix, Bruce Springsteen, Woody Allen, Bill Cosby i Richard Pryor. Miejsce to przyciągało muzyków folkowych, poetów, beatników, anarchistów… Dylan też oczywiście pojawiał się tam często, ale gdy po raz trzeci spóźnił się na występ, po prostu go zwolniono.

Dziś lokal ma się doskonale, działa niezmiennie jako Cafe Wha?, choć jego właściciele się zmieniali, a w latach 70. i 80. miał epizod jako restauracja wschodnioazjatycka Cafe Feenjon. Każdego wieczoru odbywa się tu szalona impreza. Jak zapowiadają właściciele klubu, nigdy nie wiesz, jaka gwiazda wystąpi! A od środy do niedzieli na scenie króluje The Cafe Wha? House Band, który skupia doskonałych muzyków grających energetyczne i porywające publiczność rytmy: rock, motown, reggae, R&B…

Mój obowiązkowy przystanek podczas nadchodzącej wielkimi krokami wizyty w NYC.

Aktualny kalendarz imprez Cafe Wha! można podejrzeć tu: http://cafewha.com/.

 

Więcej Dylana do poczytania

„Duszny kraj” – antologia tekstów noblisty, w doskonałym tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego.

„Kroniki, tom 1” – autobiograficzna opowieść Dylana o swoich muzycznych początkach.

„Tarantula” – jedyna powieść Dylana, trochę dziwna, eksperymentalna, bardzo niejednoznaczna (jak sam Dylan zresztą).