Pornobiznes oczami kobiet w „Kronikach Times Square”

Długo zbierałam się do obejrzenia tego serialu. Miałam wobec niego mocno wyśrubowane oczekiwania. W końcu stworzyli go George Pelecanos i David Simon, których znamy i kochamy za „Prawo Ulicy / The Wire”, stanowiący niezwykły portret niebezpiecznego Baltimore, czy mniej znany w Polsce, a równie dobry „Treme”, przedstawiający Nowy Orlean, który podnosi się po huraganie Kathrina. Twórcy Ci mają niezwykły dar do odsłaniania najgorszych wcieleń dużych miast, tak realistyczny, że wierzymy we wszystko, co widzimy na ekranie.  Robią to jednak z tak dużą dozą wrażliwości społecznej, że wsiąkamy w te historie i uwielbiamy często zupełnie nieidealnych bohaterów.

Kadr z filmu

W przypadku produkcji, o której dziś będę pisać, zainteresował ich temat niełatwy. Nowy Jork lat 70. (pierwszy sezon), z całym jego brudem i wątpliwą moralnością, został już doskonale sportretowany przez największych.  Trzy najważniejsze i najmocniejsze w mojej ocenie filmy, opowiadające o tym wyjątkowym w historii Nowego Jorku okresie, odważnie pokazują przemoc, prostytucję, narkomanię, skorumpowaną policję i ogólną beznadzieję. „Nocny kowboj / Midnight Cowboy” Johna Schlesingera z 1969 to historia marzyciela, męskiej prostytutki, szukającej w Nowym Jorku szczęścia i bogactwa, a którą Nowy Jork wykorzystał i pozbawił złudzeń. „Taksówkarz / Taxi Driver” Martina Scorsese z 1976 to z kolei mroczny portret  Nowego Jorku widziany oczami nieszczęśliwego, poranionego przez życie weterana, który jako kierowca taksówki przemierza nocami Manhattan i próbuje naprawić ten zgniły świat na swój, niepokojący widza sposób. „Narkomani / The Panic in Needle Park” porusza z kolei kwestie uzależnienia od narkotyków i bezdomności, które w latach 70. dotykały bardzo wielu nowojorczyków. To właśnie te filmy są moją osobistą ilustracją do historii Nowego Jorku tamtych lat. I to właśnie one spowodowały, że odsuwałam od siebie ten serial. Bo niełatwo oglądać ten świat, a jeszcze trudniej 40 lat później odtworzyć go tak, by widzowie w tę historię uwierzyli.

Ale George Pelecanos i David Simon i tym razem nie zawiedli. Po pierwsze podeszli do tematu od nowej, zaskakujące strony i przedstawili historie, które znałam mniej, lub wcale. Po drugie stworzyli świat, w który widz po prostu wierzy. Dzięki ich świetnej robocie mamy szansę zajrzeć do miejsc i poznać ludzi, do których najpewniej nie mielibyśmy odwagi choćby się zbliżyć, nawet gdybyśmy żyli w latach 70.

Wszystko zaczęło się od Marca Henry’ego Johnsona, pochodzącego z Baltimore niezależnego producenta filmowego, który zachwycony „The Wire” opowiadającym o jego rodzinnym mieście, właśnie Pelecanosowi i Simonowi postanowił powierzyć historię, nad którą jego znajomy (którego nazwiska producenci nigdy nie wyjawili) pracował od wielu lat. To właśnie dzięki niemu udało im się zorganizować krótkie spotkanie między producentami i pomysłodawcą. Krótkie w planach, bo ostatecznie trwało ponad trzy godziny i skończyło się mocno precyzyjnymi planami współpracy. Dzięki Johnsonowi Simon i Pelecanos w zasadzie dostali na tacy gotowy, dobrze przeanalizowany i arcyciekawy materiał, więc decyzja nie była trudna. A duet twórców z takimi sukcesami i świetnymi produkcjami gwarantował doskonałą i bardzo zaangażowaną obsadę. Do pełni sukcesu potrzeba było tylko wiarygodnego odtworzenia Nowego Jorku lat. 70. Najbardziej oczywiste zadanie, ale też najtrudniejsze.

Dużo podpowiedzi w tym zakresie dostarczały zdjęcia. Istnieje mnóstwo fotografii uwieczniających ten okres. Album „Gentleman of Leisure: A Year in the Life of a Pimp” autorstwa Suzane Hall ze świetnymi zdjęciami Boba Adelmana to doskonale ilustrowana historia alfonsa Silky’ego i jego 4 podopiecznych, dokumentująca ich życie w 1971 roku. Egzemplarz tej książki otrzymali wszyscy członkowie ekipy filmowej i aktorzy, po to, aby zrozumieli świat, jaki w filmie mieli portretować. To między innymi z tej książki inspiracje czerpali kostiumolodzy i aktorzy. Doskonale opisane hierarchiczne relacje w tej zawodowej „rodzinie” dawały też sporo podpowiedzi autorom scenariusza.

Kadr z filmu

Oryginalny tytuł „The Deuce” pochodzi od przydomka, jaki miała w latach 70. ulica 42. („forty-deuce”) między 7. i 8. Aleją. To na tym południowowschodnim krańcu Times Square było wszystko co najgorsze. I najważniejsze dla filmu. Doskonale opisuje te okolice poniższy cytat z książki Billa Landisa Michelle Clifford zatytułowanej „Sleazoid Express: A Mind Twisting Tour Through the Grindhouse Cinema of Times Square”

“…phony drug salesman…low-level drug dealers, chain snatchers… . Junkies alone in their heroin/cocaine dreamworld…predatory chickenhawks spying on underage trade looking for pickups…male prostitutes of all ages… . Transsexuals, hustlers, and closet gays with a fetishistic homo- or heterosexual itch to scratch… . (…) It was common to see porn stars whose films were playing at the adult houses promenade down the block. …Were you a freak? Not when you stepped onto the Deuce. Being a freak there would get you money, attention, entertainment, a starring part in a movie. Or maybe a robbery and a beating”.

I właśnie taki, pełen ulicznego seksu, prostytutek, narkomanów, dealerów i alfonsów świat udało się w „Kronikach Times Square” pokazać. A jak? O tym poniżej.

Nowy Jork pół wieku temu

Odpowiedzialna za scenografię Beth Mickle miała nie lada kłopot, bo Nowy Jork dziś i Nowy Jork blisko pół wieku temu to zupełnie różne światy. W poszukiwaniu odpowiedniego filmowego planu sprawdziła blisko 30 lokalizacji we wszystkich 5 nowojorskich okręgach. Ostatecznie wybrano Washington Heights, 120 ulic w górę Manhattanu, przy Amsterdam Avenue, między 163. i 165. ulicą. To była najtrudniejsza i najmądrzejsza decyzja. Próba nakręcenia takiego obrazu w filmowym studiu nie mogłaby się udać. Jak wspomina odpowiedzialny za scenografię Scott Dougan, przed rozpoczęciem pracy szczegółowo analizowali mnóstwo fotografii oraz starych filmów i na tej podstawie rekonstruowali życie na Times Square w latach 70. Proces obejmował absolutnie wszystko, od reprodukcji neonów zaczynając, na odtwarzaniu śmieci kończąc. Co ciekawe, problemem na planie była także miejska zieleń. Lata 70. były dla Nowego Jorku czasem niebywale trudnym i wówczas nikt nie zawracał sobie głowy drzewami. Dziś ta nowojorska betonowa dżungla ma już sporo terenów zielonych i zadbanych parków, co utrudniało kręcenie niektórych scen. Przez moment rozważano nawet przeniesienie niektórych scen do Bostonu, ale ostatecznie udało się tego uniknąć. Wyzwaniem okazały się też stroje bohaterów. Anna Terrazas, odpowiedzialna za kostiumy wspomina, że była bardzo zdziwiona faktem, jak wiele prostytutek ubierało się w zupełnie zwyczajne ciuchy. Przy projektowaniu strojów bała się przesadzić, by aktorzy nie wyglądali na przebranych. Udało się świetnie. Mamy i bardzo odważne, niepozostawiające nic wyobraźni kreacje, ale jest też sporo bardziej „cywilnych” ubrań, a ten wielokolorowy i różnorodny tekstylny świat doskonale oddaje klimat barwnych lat 70.

Królowe nocy przy 42. ulicy

Prostytucja istnieje na świecie od zawsze, nie mogło jej więc zabraknąć w Nowym Jorku. Dlatego też nie może dziwić fakt, że jej nowojorska historia jest co najmniej tak długa jak historia samego miasta. Ale w połowie XX wieku prostytucja zaczęła przybierać nieco zmienioną formę. Prostytutki, które do tej pory świadczyły swoje usługi pod dachem, wyszły na ulicę. Dodatkowo w latach 70., gdy Nowy Jork był pogrążony w kryzysie, prostytucja miała coraz bardziej masowy charakter. Bo była tania i niebywale łatwo dostępna. Była też coraz bardziej różnorodna i mogła zaspakajać wszelkie gusty i preferencje. A skąd tak duża podaż ulicznych prostytutek? Producenci serialu znów świetnie zilustrowali proces „rekrutacji” do najstarszego zawodu świata.  W pilocie serialu, w początkowej scenie, widzimy alfonsa C.C. (w tej roli świetny Gary Car), który na dworcu autobusowym (Port Authority Bus Terminal) wyszukuje młodych ludzi do swojego „zespołu”. To doskonała taktyka, bo to tu właśnie tłumy młodych, przyjeżdzających z odległych zakątków Ameryki, zaczynają swoją przygodę z Nowym Jorkiem. Zwykle są to dzieciaki, które uciekły z domu, często głodne i bez pieniędzy, które za ciepły posiłek i dach nad głową są gotowe zrobić bardzo wiele. Ale nie wszystkie są naiwne i nieświadome. Niektóre, jak bohaterka pilota Lori (Emily Meade), dokładnie wiedzą, jaką „karierę” chcą w Nowym Jorku robić.

Kadr z filmu

Jest jeszcze jedna rzecz wyróżniająca tę historię. „Kroniki Times Square” nie odpowiadają wprost na pytanie, dlaczego ludzie decydują się na taką pracę. Można byłoby pokazać ckliwe historie, rodzinne dramaty, wewnętrzne dylematy, które prawdopodobnie bardziej poruszałyby widzów. Ale to nie odpowiadałoby prawdzie. Bo bardzo często za tymi historiami nie kryją się dramatyczne historie, a zbieg niefortunnych okoliczności lub nawet mniej lub bardziej świadomy wybór. Zaskakujące, ale prawdziwe, oparte na bardzo wielu wywiadach z nestorkami prostytucji. I mówiąc szczerze nawet trochę to rozumiem. Dla wielu z nas pierwsza praca to wcale nie wymarzona profesja, a bardziej dzieło przypadku. I wielu z nas nie ma siły, ochoty lub odwagi tego stanu rzeczy zmienić, nawet jeśli coś nas w tej robocie uwiera.

Ostatnia rzecz, na którą warto zwrócić uwagę, to udział kobiet w tym projekcie. Simon w wywiadach podkreślał, że za wszelką cenę chciał uniknąć przedstawienia jedynie męskiego punktu widzenia na branżę usług seksualnych. W pracę nad scenariuszem włączono więc także kobiety oraz konsultantów ze środowisk LGBT, bo temat prostytucji dotyczy przecież wszelkich seksualnych preferencji. Twórcy zadbali także o zachowanie parytetu reżyserskiego. W pierwszym sezonie 4 z 8 odcinków wyreżyserowały kobiety. Maggie Gyllenhaal zgodziła się na udział w tym projekcie tylko pod warunkiem współtworzenia tego serialu w roli producentki. Efekt jest fantastyczny. W „Kronikach Times Square” wiele historii opowiedzianych jest z punktu widzenia kobiet. To wokół nich kręci się fabuła i to one są podmiotem wydarzeń. A co najważniejsze –  udaje im się, w tej wyjątkowo szowinistycznej i mizoginistycznej branży, osiągnąć sukces.  I to nie jest bynajmniej filmowa fikcja. Serialowa Eileem „Candy” Merrel (Maggie Gyllenhaal) to kompilacja kilku prawdziwych postaci, z których najważniejszą była gwiazda i reżyserka filmów pornograficznych Candida Royalle. To ona jako pierwsza robiła filmy erotyczne, skoncentrowane na kobietach, w opozycji do tradycyjnego bardzo szowinistycznego porno. I to się doskonale sprzedawało.

Candida Royalle w swoim biurze w Nowym Jorku w 1990r. Źródło: Jim Estrin/The New York Times

Nowojorski pornobiznes

I tak płynnie przeszliśmy do drugiego ważnego, poruszanego w filmie tematu – narodzin pornobiznesu. Bo lata 70., oprócz rozkwitu ulicznej prostytucji, to także początki sexbiznesu. Z jednej strony sprzęt do kręcenia filmów był coraz tańszy, nie istniała więc specjalnie duża bariera wejścia do tego filmowego świata. Z drugiej strony podupadające kina i teatry przy Times Square nie miały widzów i desperacko szukały alternatywnej rozrywki, za którą ludzie chcieliby płacić. Skoro widzów odebrała im telewizja, szybko zrozumieli, że w kinie muszą pokazywać coś, czego w telewizji na pewno nie będzie można zobaczyć. W efekcie 42. ulica wypełniła się tzw. grindhousami, kinami pokazującymi wszystko, co zabronione na małym ekranie. Widzowie mogli w nich zobaczyć krwawe horrory, brutalne filmy kung-fu i… porno. W „Kronikach Times Square” widać mnóstwo kinowych afiszów zapraszających na filmy erotyczne. Byliśmy tez świadkami ważnej premiery, która faktycznie miała miejsce w kinie World Theater w Nowym Jorku 12 czerwca 1972. „Głębokie gardło / Deep Throat” był pierwszym filmem porno dopuszczonym do oficjalnej dystrybucji kinowej w Stanach Zjednoczonych. Zrealizowany w ciągu sześciu dni, za niewielkie pieniądze, wdarł się na szczyty box-office’u, a dziś ma miano kultowego. A bohaterowie „Kronik Times Square” byli honorowymi gośćmi tej wyjątkowej imprezy.

Kadr z filmu; źródło: justjared.com

Ale pornobiznes to nie tylko wielki ekran. Ci,  którzy zamiast 6 dni zdjęciowych, mieli do dyspozycji tylko 6 godzin, robili krótkie filmy na potrzeby pokazów „peep-show”. To właśnie w latach 70., przed erą magnetowidów, rozpowszechniły się kabiny  przeznaczone do podglądania „przez dziurkę od klucza” krótkich pornofilmików. Dawały one widzom poczucie anonimowości i odosobnienia, co jak się możemy domyślać jest niezmiernie ważne, wziąwszy pod uwagę bardzo intymny charakter tej aktywności. W serialu fantastycznie pokazano proces budowania tego biznesu. Od projektowania kabin, doboru „repertuaru”, a z czasem do szczegółowej analizy zysków z poszczególnych tytułów. Nie zaskakuje, że sporo aktorek porno wcześniej uprawiało uliczna prostytucję, bo – cytując jednego z rekrutujących „aktorki” na ulicy producentów filmowych chwalącego zalety tej pracy – „nie musisz harować na ulicy, robisz w rozrywce”. Może jednak dziwić, że na „castingach” pojawiały się także szukające wrażeń gospodynie domowe. I takie przypadki też mogliśmy w serialu zobaczyć.

Na koniec dodam jeszcze tylko, że producentem tego serialu, jednym z reżyserów, a przede wszystkim odtwórcą dwóch (!!!) głównych ról jest James Franco. I jeśli to co napisałam wcześniej nie przekonało Was by po ten serial sięgnąć, zróbcie to proszę choćby tylko dla niego. Na to co robi, a przede wszystkim jak dobrze to robi, brakuje słów. Grane przez niego postaci bliźniaków, fizycznie prawie w ogóle się nie różnią, a jednak gdy pojawiają się na ekranie nie mamy wątpliwości z którym z braci mamy do czynienia.

Kadr z filmu

Taki oto „Wstęp do nowojorskiego pornobiznesu’ możemy poznać dzięki twórcom „Kronik Times Square” Ogląda się to, szczególnie na początku, niełatwo, bo temat przecież niełatwy i na pewno uwiera niejednego widza. A że jest to serial doskonały w warstwie merytorycznej i wizualnej, tym bardziej widz ma trudne zadanie. Ale z każdym odcinkiem jest coraz łatwiej i bardziej interesująco, dobrze więc, że trzeci sezon ma właśnie premierę na HBO.