Mistaken for Strangers
Dziś wpis, na który czekałam od miesięcy. O genialnych artystach, o najbardziej szalonej podróży do Nowego Jorku, o jednym z najlepszych dokumentów muzycznych i o tym, że nawet nie będąc fanem tenisa można doskonale bawić się na Forest Hills Stadium. Samego Nowego Jorku nie będzie bardzo dużo, ale The National to najbardziej nowojorski zespół jaki znam, w filmie „Mistaken for Strangers możemy zobaczyć nowojorskie Radio City, a na koniec przedstawię Wam nietypową nowojorską atrakcję, choć dla fanów tenisa wyjątkową. Zapraszam.
The National
Genialni artyści, o których będę dziś opowiadać to członkowie mojego ukochanego zespołu The National. Pretekst mam fantastyczny. Kilka tygodni temu zespół zdobył nagrodę Grammy w kategorii najlepszy album alternatywny. Tę pierwszą w swoim dorobku statuetkę otrzymali za swoją siódmą studyjną płytę „Sleep Well Beast”.
Wyjątkowy jest skład The National. Gitarzyści – bliźniacy Bryce i Aaron Dessner, Bryan Devendorf – perkusista i jego brat Scott Devendorf, najczęściej grający na gitarze basowej. Jedynie frontmen zespołu Matt Berninger musi radzić sobie bez rodziny. Choć, jak się przekonacie nieco później, był czas, że brat Matta – Tom też był mocno zaangażowany w działalność The National.
Formalne funkcje jakie pełnią w zespole już znacie, a społeczne doskonale charakteryzuje w wywiadzie dla NYT z 2010 roku Bryan Devendorf, perkusista: „Matt jest ojcem, Scott od dawna nieszczęśliwą żoną, ja Wujkiem Czarną Owcą w rodzinie, a Bryce i Aaron to córki (!) bliźniaczki, które uwielbiają kontrolować rodziców”. Sylwetki dwóch najważniejszych członków tej rodziny, ojca i córki przedstawiam poniżej:
Matt Berninger – wokalista i autor większości tekstów. Ale te najbardziej poruszające, o trudach miłości, zdradach i rozstaniach, pisał wspólnie z żoną – Carrin Besser. Oboje twierdzą, że to rodzaj terapii małżeńskiej, dzięki której mogą nadal być razem. Dla mnie to postać wyjątkowa. Na koncertach jest zawsze ogromnie skupiony, często sprawia wrażenie nieobecnego, zatopionego w muzyce. Niezwykle elegancki jak na gwiazdę indie rocka. Występuje najczęściej w świetnie skrojonym trzyczęściowym garniturze, choć pod koniec koncertu, już zwykle bez marynarki. Ma wyjątkową moc skupiania na sobie uwagi. Krytycy narzekają na dykcję, mnie jego głos czaruje. Jasne, czasem brakuje mu skali, czasem to bardziej recytacja niż śpiew, ale barwa jego głosu powoduje, że miękną kolana. To zmusza słuchaczy do bardziej uważnego słuchania naprawdę wyjątkowych tekstów. I dobrze, bo te ocierają się o poezję i to naprawdę niezłą. Co ciekawe, Matt nie ma wykształcenia muzycznego, nie gra na żadnym instrumencie, a przede wszystkim nie potrafi czytać nut (!).
Aaron Dressner – multiinstrumentalista, kompozytor i producent. Człowiek orkiestra. To on skomponował większość utworów zespołu, a w jego brooklyńskim garażu opracowano znaczną część piosenek na płyty Alligator, Boxer i High Violet. Ale swojej aktywności artystycznej nie ogranicza do The National. Był producentem wielu bardzo udanych albumów innych artystów. Jest też pomysłodawcą i kuratorem kilku liczących się festiwali muzycznych, w tym bardzo cenionego w USA Boston Calling Music Festival. Razem z bratem bliźniakiem komponuje także muzykę filmową.
Wszyscy są piekielnie ambitni, każdy chce stworzyć idealne dźwięki, dlatego wszystkie utwory nagrywają wiele razy, aż wspólnie uznają, że są doskonałe. I tak już od blisko 20 lat. Początki zespołu to koniec lat 90. ubiegłego wieku i Cincinnati w Ohio. Panowie na raty przeprowadzali się do Nowego Jorku. Najpierw w 1996 Scott i Matt, którzy w tygodniu pracowali jako graficy komputerowi, a w weekendy grali rocka. Niedługo po nich do Nowego Jorku przyjechali Aaron i Bryce. Pierwszy, po studiach na Columbia, redagował książki dla Soho Press, a Bryce był nauczycielem gitary klasycznej. I wszyscy chcieli grać. Pierwsze dwie płyty The National (2001) i Sad Songs for Dirty Lovers (2003) przeszły w zasadzie bez echa. Kolejne dwie Alligator (2005) i Boxer (2007), nie miały jeszcze ogromnej popularności, ale zespół zyskał grono bardzo oddanych fanów. A w 2010 roku wydany został album „High Violet”, który odmienił wszystko. W życiu zespołu. I w moim, choć pewnie mniej spektakularnie.
Jak nieznajomi / Mistaken for Strangers (2013), reż. Tom Berninger
The National nagrał właśnie swój piąty, fantastycznie przyjęty, album “High Violet” i rusza w promocyjną trasę koncertową. Matt Berninger zaprasza młodszego brata, który, mimo że już jakiś czas temu skończył 30 lat, mieszka z rodzicami i nadal nie bardzo wie co zrobić ze swoim życiem. Interesuje się sztuką, rysuje, nakręcił nawet kilka amatorskich filmów grozy. Teraz postanawia dokumentować trasę zespołu. A robi to w niezwykły sposób. Niedojrzale, mało odpowiedzialnie, irytując coraz więcej członków ekipy. Zadaje niezwykłe pytania, czasem zupełnie bez sensu.
„Jak szybko potrafisz grać, i czy szybciej od brata” – zadane jednemu z bliźniaków Dessner.
„Czy jak wychodzisz na scenę zabierasz ze sobą portfel? Masz przy sobie jakiś dowód tożsamości?” – to pytanie do Scota Devendorfa – basisty.
Członkowie zespołu są proszeni o wygłaszanie dramatycznie złych tekstów, przyjmowania horrendalnie sztucznych pozycji.
A najbardziej zadziwiające jest to, że ze zgormadzonego w ten sposób materiału udaje się zmontować jeden z najlepszych dokumentów jakie widziałam. Nie jest to bynajmniej dokument muzyczny, trasa koncertowa The National jest tylko tłem do poruszenia znacznie poważniejszych kwestii. W filmie mamy marzenia spełnione i te zupełnie nie. Mamy sens życia, i jego bezsens, rodzinę i samotność, miłość i rywalizację, akceptację, a także zupełny jej brak. Rozśmieszy Was ten film i wzruszy, a przy okazji dostarczy niesamowitych muzycznych emocji.
The National koncertowo
I tu chyba najbardziej osobisty do tej pory wpis. W lutym 2010 roku The National grało w warszawskiej Stodole. Zanim trafiłam na koncert nie słyszałam chyba żadnej piosenki tego zespołu. Po nim poznałam wszystkie. Była w tym występie taka moc, że stałam zahipnotyzowana barytonem Matta jeszcze długo po ostatnich dźwiękach. Od tej pory nie odpuszczam żadnej okazji, żeby ich zobaczyć na żywo. Słuchałam ich na Openerze jeszcze w tym samym roku, byłam w Parku Sowińskiego w 2014. A jak ruszyli w trasę koncertową promującą ich najnowszy, w mojej ocenie najlepszy album wiedziałam, że muszę ich zobaczyć. A że tym razem nie chcieli przylecieć do Polski, ja postanowiłam polecieć do nich. Do Nowego Jorku. Na chwilę. Ograniczenia zawodowe i rodzinne spowodowały, że miałam do dyspozycji jedynie 3 dni, co mnie jednak nie powstrzymało. W czwartek po południu wylądowałam na Newark, w piątek byłam na koncercie, a już w niedziele w samolocie do Warszawy. I wierzcie mi, było warto.
The National na rodzimej scenie to zupełnie inny zespół. Matt marynarkę zdjął już chyba po drugim utworze, znacznie więcej żartował i chętnie rozmawiał z publicznością. A ta, najwierniejsza i oddana, znała każdą linijkę tekstu wszystkich utworów. Niesamowita była moc teoretycznie nastrojowych, kameralnych piosenek śpiewanych na tysiące gardeł.
Zapowiedź tego co najlepsze w The National na żywo możecie doświadczyć w domu:
Ale wystarczy tych osobistych wynurzeń, najwyższa pora na choćby odrobinę Nowego Jorku.
Forest Hills Stadium
Koncert odbywał się na historycznym obiekcie Forest Hills Stadium. Od 1923 roku, kiedy został otwarty, był gospodarzem turnieju US Open oraz był świadkiem największych triumfów wybitych tenisistów, m.in. Billa Tildena i Margaret Court. Tu też wszystkie 4 zwycięstwa w US Open odniosła Billie Jean King, pomysłodawczyni i założycielka kobiecej organizacji tenisowej WTA*
Ale bynajmniej nie tylko tenisem żył ten obiekt. Od lat 60. ubiegłego wieku na stadionie odbywało się wiele wydarzeń muzycznych, w tym jeden z ważniejszych festiwali muzycznych Forest Hills Music Festival. Występowały tu chyba wszystkie największe gwiazdy tamtych lat: Frank Sinatra, The Beatles, Jimi Hendrix, Barbra Streisand czy Bob Dylan.
Niestety w roku 1978 rozgrywki US Open zostały przeniesione do pobliskiego Flushing Meadows- Corona Park i od tego momentu Forest Hills Stadium zaczęło podupadać. Jeszcze do lat 90. odbywały się tu sporadycznie koncerty, ale ze względu na stan techniczny obiektu oraz protesty okolicznych mieszkańców narzekających na hałas stadion ostatecznie zamknięto.
Przez moment istniało ryzyko, że właściciele sprzedadzą grunt deweloperom i stadion zostanie zburzony. Na szczęście lokalni aktywiści postanowili znaleźć nowych inwestorów i przywrócić stadion do życia. W 2013 ruszyły prace rewitalizacyjne i jeszcze jesienią tego samego roku odbyło się ponowne otwarcie.
Obecnie stadion, jak dawniej, pełni zarówno funkcje sportowe jak i rozrywkowe. Dzięki odbywającym się tu wydarzeniom muzycznym udało się zebrać fundusze na modernizację kortów tenisowych. W odbudowę zaangażowała się także wspomniana wcześniej Billie Jean King, która jeszcze jako dziecko tutaj trenowała, a później spełniała swoje wszystkie tenisowe marzenia. Postanowiła założyć na tym właśnie stadionie nowy nowojorski klub tenisowy NY Empire, który ma być kuźnią kolejnych tenisowych gwiazd.
A działalność rozrywkowa to także powrót do korzeni – czyli koncerty. Występujących tu gwiazd mogą pozazdrościć najważniejsze muzyczne festiwale. W ostatnich trzech latach Forest Hills Stadium gościł Eda Sheerana, The xx, The Chainsmokers, Boba Dylana i oczywiście The National.
*Historię Billie Jean King, kulis powstania WTA oraz słynnego męsko-damskiego pojedynku mistrzów tenisa możecie zobaczyć w nominowanym do tegorocznych Oskarów filmie „Wojna płci”. To nie wybitne, ale przyzwoite kino ze świetną rolą Emmy Stone, wcielającej się w rolę Billie Jean King.