Menashe się buntuje. Chasydzi w Nowym Jorku
Gościnnie dla NY do mnie MOVIE Ania Kapuścińska.
W Nowym Jorku jest więcej Żydów niż w Tel Avivie. Oczywiście najbardziej rzucają się w oczy ci ortodoksyjni, zwłaszcza chasydzi. I właśnie o nich dzisiaj trochę opowiem. Pretekstem będzie oczywiście film, jakżeby inaczej!
MENASHE, reż. Joshua Z. Weinstein (2017)
Menashe jest dość nieporadnym facetem przy tuszy. Zawsze w pośpiechu, zawsze lekko zagubiony… Pracuje w sklepie i próbuje ułożyć sobie życie po śmierci żony. Biega z jednej randki na drugą, ale tak naprawdę to wcale nie ma ochoty ponownie się żenić. Po co więc to wszystko? A po to, żeby jego syn mógł z nim zamieszkać. Menashe żyje bowiem w społeczności, która nieprzychylnie patrzy na samotne ojcostwo.
Bo Menashe jest pobożnym ortodoksyjnym Żydem. Stara się postępować w zgodzie z chasydzkimi zasadami (no może tylko trochę je łamie, bo prawie nigdy nie nosi kapelusza ani płaszcza), wypełniać rytuały, przestrzegać tradycji… Pech w tym, że jego religia nie pozwala samotnemu mężczyźnie wychowywać dzieci.
Nasz bohater próbuje udowodnić wszystkim wokół – a przede wszystkim rabinowi i niesympatycznemu szwagrowi, pod którego opieką przebywa jego syn – że da radę, że właściwie to żona jest zbędna, że sam potrafi poradzić sobie z dzieckiem. Jednak ani okoliczności nie sprzyjają, ani szczęście nie dopisuje. Zrozumienie znikąd nie nadchodzi – no może od kolegów z pracy, sympatycznych Latynosów, którym bohater ma odwagę się zwierzyć ze swoich uczuć.
„Menashe” to fabularny debiut Joshuy Z. Weinsteina, który do tej pory był przede wszystkim operatorem pracującym przy filmach dokumentalnych. Rozumie więc poezję życia codziennego, jak sam mówi. Jest to zresztą bardzo wyczuwalne w filmie. Nie fabuła jest tu najważniejsza, ale bohaterowie i ich dzień po dniu… Żeby poznać ich bliżej, nie można się spieszyć, skakać z wątku na wątek, ze sceny do sceny – a w tym pomagają naprawdę długie ujęcia, zbliżenia, prowadzenie kamery bez statywu, z ręki.
Film powstawał około 2 lat. Jego twórcy musieli zadbać o wiele szczegółów: scenografię, kostiumy, odpowiednie tłumaczenia biblijnych fragmentów itd. Mieli w dodatku ograniczony budżet! Co więcej, społeczność żydowska nie była wcale przychylna filmowcom. I jak jeden rabin pobłogosławił, to drugi rabin całkowicie potępił…. I tak w kółko. Możemy sobie więc tylko wyobrazić, jak trudno było pracować w takich warunkach. I jak trudno było znaleźć obsadę. Aby dodać filmowi autentyczności (myślę, że budżet też miał tu znaczenie), do filmu nie zaangażowano zawodowych aktorów, ale prawdziwych członów żydowskiej społeczności, mówiących w jidysz – co nie było łatwe w tak zamkniętym świecie ze sztywnymi zasadami. Reżyser bardzo długo obserwował Chasydów, próbował ich poznać, zrozumieć, zdobyć ich zaufanie i zbudować z nimi dobre relacje.
Co ciekawe, sam reżyser nie zna jidysz. Przed rozpoczęciem zdjęć rozmawiał z aktorami po angielsku, a kiedy wszystko sobie ustalili, korzystał z pomocy tłumacza, pozwalając odtwórcom ról mówić w ich ojczystym języku. Przyznaje, że z czasem zaczął rozumieć coraz więcej.
Do aktorów bardzo często dostosowywano scenariusz, tak aby czuli się komfortowo. Na przykład mężczyzna, który zagrał rabina, w rzeczywistości jest taksówkarzem, ale kiedyś uczęszczał do szkoły rabinów, więc mniej więcej wiedział co i jak. A filmowy kierownik sklepu w rzeczywistości jest szefem drukarni.
Odtwórca główniej roli, Menashe Lustig, właściwie zagrał samego siebie, bo historia opowiedziana w filmie w dużej mierze opiera się na historii jego życia – tak jak filmowy bohater jest wdowcem i nie może mieszkać ze swoim synem.
Razem z bohaterem wkraczamy w zamknięty świat nowojorskich Chasydów. Towarzyszymy mu na ulicach chasydzkiej dzielnicy, w pracy w koszernym sklepie, w synagodze, w domu, kiedy wypełnia swoje religijne rytuały…
Długa droga na Brooklyn
Żydzi szukali w Ameryce schronienia, ucieczki od prześladowań, z którymi od najdawniejszych lat musieli się zmagać, lepszego życia… Fal imigracji było kilka, wszystkie spowodowane skomplikowanymi splotami historii – hiszpańska inkwizycja, liczne wojny w Europie, antysemicka nagonka w Rosji…
Wysiadali ze statków w nowojorskim porcie i już tu zostawali. Nowy Jork przyjmował ich w całej ich różnorodności – radykałów, liberałów, ortodoksów, rewolucjonistów, biednych, bogatych… W tym mieście mogli być… Żydami. I mogli żyć w miarę bezpiecznie (zwłaszcza w porównaniu z tym, jak żyli tam, skąd musieli uciekać). Owszem, wcale nie jest tak, że nie mierzyli się z dyskryminacją czy antysemityzmem, pewnie nawet w większym stopniu niż niemieccy protestanci czy irlandzcy katolicy mierzyli się z uprzedzeniami, niemniej ich sytuacja była zdecydowanie lepsza niż sytuacja Afroamerykanów czy amerykańskich Latynosów oraz Azjatów. Stawali się bardzo ważną częścią miasta wielu języków, wielu ras, wielu kultur i religii.
Początkowo najwięcej Żydów mieszkało na Lower East Side – w mekce imigrantów. To tu mieszkali w czynszówkach i ciężko pracowali (w 1892 roku aż 70 procent wszystkich nowojorskich Żydów mieszkało właśnie w tej części miasta, co do dzisiaj ma tam swoje ślady). Swoje miejsce znaleźli tam również ortodoksyjni wyznawcy judaizmu – chasydzi. Jednak warunki życia na Lower East Side były bardzo trudne. Na początku XX wieku ta obejmująca kilometr kwadratowy część Nowego Jorku była najbardziej zaludnioną częścią świata! Brud, ścisk, głód, przestępczość… Na domiar złego rozwój kolei i budowa nowojorskiego metra, a także trzech mostów na East River (Brooklyn Bridge, Williamsburg Bridge oraz Manhattan Bridge) sprawiły, że tysiące czynszówek zostały zburzone. To jeszcze bardziej pogorszyło tamtejsze warunki, a przede wszystkim coraz bardziej brakowało miejsca…
Z biegiem lat wielu Żydów postanowiło więc szukać szczęścia gdzie indziej… W tej swojej nowojorskiej wędrówce dzielą się wyraźnie na grupy – ci lewicujący zatrzymują się na Bronksie, potomkowie Żydów niemieckich – na Washington Heights, jeszcze inni na West Side i Queens. Ortodoksyjni zaś przenoszą się na Brooklyn. Tuż po wojnie pojawiło się tam również tysiące ocalałych z Holokaustu. Dziś szacuje się, że na Brooklynie mieszka około 25 tysięcy Chasydów.
Ich największe skupisko to Williamsburg, a później – od lat sześćdziesiątych – również Borough Park (to właśnie tu kręcono „Menashe”).
Przybywali i modyfikowali okolicę. Wypierali też z dzielnicy jej dotychczasowych mieszkańców, również innych Żydów. Kina zamieniali na jesziwy, otwierali koszerne sklepy, lokale. Ulice zapełniły się mężczyznami z pejsami i brodami, w kapeluszach, jarmułkach i czarnych chałatach oraz skromnie ubranymi kobietami, zawsze w spódnicach, zawsze z zasłoniętymi włosami (najczęściej peruką).
I tak jest do dziś. Chociaż Chasydzi muszą współdzielić swoją przestrzeń z nowymi przybyszami – wielu młodych ludzi upodobało sobie te brooklyńskie rejony, można tu spotkać wielu artystów, ale też nierzadko w pobliżu jesziwy można natknąć się na kościół katolicki uczęszczany przez Latynosów (nie przez przypadek Menashe pracował właśnie z Latynosami!).
Taka kulturowa mieszanka. Jak cały Nowy Jork.