„Hair” z widokiem na Bethesda Terrace
Gościnnie dla NY do mnie MOVIE Ania Kapuścińska.
A co powiecie na krótki spacer do Central Parku? Okazją będzie musical „Hair”, w którym miejsce to odgrywa ważną rolę. Dziś opowiem o kultowym filmie Miloša Formana, a także zaproszę do serca Central Parku, czyli do Bethesda Terrace.
Z Broadwayu…
Kiedy w 1967 roku Miloš Forman przyleciał do USA z filmem „Pali się, moja panno”, który miał być prezentowany na New York Film Festival, został zaproszony przez znajomego na prapremierę musicalu „Hair” na Broadwayu.
Musical opowiadał o rzeczywistości lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Bohaterami byli hippisi – sprzeciwiający się wojnie w Wietnamie, propagujący rewolucję seksualną, zażywający narkotyki… W rytmach muzyki przeżywali oniryczne wizje, narkotyczne halucynacje, epatowali nagością. Musical wzbudzał spore kontrowersje i zebrał niezbyt pochlebne recenzje krytyków, ale porwał publiczność. Na Broadwayu wystawiono ponad dwa tysiące spektakli, przedstawienie wznawiano w wielu amerykańskich teatrach, a także na całym świecie. Płyta z musicalowymi piosenkami sprzedawała się w rekordowej liczbie egzemplarzy.
Tak, Formanowi też bardzo się podobało. Ba, Forman wyszedł z teatru oszołomiony! I zamarzył o tym, aby wystawić to dzieło również w Pradze, a najlepiej je sfilmować.
…na duży ekran
Kiedy Forman już mieszkał w Stanach postanowił wrócić do tego pomysłu. Powstała nawet wstępna wersja scenariusza – opowieść o castingu do musicalu, taka zakulisowa historia paradokumentalna, w której to piosenki odgrywałyby główną – zasłużoną – rolę. Forman próbował uzyskać aprobatę autorów na postawienie dalszych kroków i zdobyć prawa do ekranizacji. Wstępnie powiedzieli tak, potem chcieli zaczekać, potem znów coś… Zawirowania różnorakie sprawiły, że zgodę na stworzenie filmowej wersji musicalu udało się uzyskać dopiero po 10 latach, w 1977 roku (film powstał w roku 1979)
Dziesięć lat to długo. Jak wspomina Forman, był już wtedy całkiem innym człowiekiem, a Ameryka była zupełnie innym krajem. Wydawało się jasne, że trzeba ten temat ugryźć od innej strony. Bo nie było już lata miłości, rewolucja społeczna żyła już tylko właściwie we wspomnieniach, a długie włosy nosili nawet bankierzy z Wall Street.
Forman musiał więc nakręcić film niemalże historyczny, a na pewno film z minionej epoki. Same piosenki, z których każda była niepodważalnym hitem, okazały się niewystarczające. Trzeba było wymyślić nową fabułę. Forman dwoił się i troił, aby znaleźć odpowiedni pomysł, spotkał się z mnóstwem autorów i scenarzystów, ale niewiele z tego wychodziło. Wreszcie z odsieczą przybył młody dramaturg, Michael Weller.
I tak powstała historia, którą doskonale znamy (a kto nie zna, niech szybko nadrobi zaległości!).
Chłopak z Oklahomy, Claude Bukowski, przyjeżdża do Nowego Jorku, aby zaciągnąć się do armii. Przez przypadek spotyka grupę hipisów, której przewodzi charyzmatyczny Berger, zakochuje się w dziewczynie z wyższych sfer Sheili i zanim wstąpi do wojska, przeżywa przygodę życia.
Scenariusz to jednak nie wszystko. W musicalu się przecież śpiewa, w musicalu się przecież tańczy! A Forman żadnych doświadczeń z tym gatunkiem filmowym nie miał. Przede wszystkim musiał więc znaleźć dobrego choreografa.
Zaczął więc chodzić na wszystkie przedstawienia taneczne, jakie wystawiano w Nowym Jorku. I czekał, czekał, czekał. Aż się doczekał – zachwycił się tańcem Michaiła Barysznikowa w nowoczesnym balecie „Push Comes to Shove”. I już nie wyobrażał sobie, że nie będzie współpracował z choreografką tego przedstawienia – Twylą Tharp. Tyle że na początku ona wcale nie chciała się tym zająć. Nie miała wcześniej do czynienia z filmem. Nie ufała Hollywood. Na szczęście dała się przekonać. Niemniej nie raz przyprawiła Formana o palpitacje serca. Co chwilę zmieniała koncepcję. Co więcej, wcale nie słuchała sugestii reżysera. Zaufał jej jednak, a efekt końcowy poznał dopiero na planie filmowym. Czy mu się podobało? „To była czysta poezja” – przyznał w swojej autobiografii.
Największą siłą tego filmu jest oczywiście MUZYKA. Niesamowita, dotykająca emocji i ponadczasowa. Autorami libretta są James Rado i Gerome Ragni, kompozycje stworzył Galt MacDermot.
Kultowe dziś piosenki „Aquarius”, „Let the sunshine in”, „God morning starshine” zagrano na milionach prywatek, zrobiono miliony ich coverów i zaśpiewano je miliony razy (na scenach małych i dużych, mniejszych i większych, najmniejszych i największych).
Forman, będący pod wrażeniem piosenek z musicalu od dnia, kiedy usłyszał je po raz pierwszy, postanowił zaangażować do filmu tylko i wyłącznie ludzi, którzy umieją śpiewać i tańczyć. Tak żeby w naturalny i jak najpełniejszy sposób oddać niesamowitość tych dźwięków. Aktorów dobrał wyborowych – do dziś zachwycają nas ich interpretacje hairowskich przebojów.
Poszukiwanie talentów zaczął Forman od zorganizowania konkursu (trochę tak, jakby zrealizował pierwszy scenariusz filmowej wersji „Hair”). Zgłosić mógł się każdy, bez wyjątku. Podobno jako pierwsze na liście znalazło się nazwisko: Madonna Ciccone (tak, właśnie TA Madonna! – nie przebiła się jednak spośród setek innych kandydatów). Na przesłuchania stawił się również Bruce Springsteen, przysłany przez swojego agenta, ale – jak wspomina reżyser – wcale nie był zainteresowany jakąkolwiek rolą, więc… jej nie dostał. Tak oto właśnie Madonna i Springsteen nie zagrali u Formana.
Zagrał za to zespół młodych i utalentowanych: Beverly D’Angelo (jako Sheila), John Savage (jako Claude), Treat Williams (jako George Berger), Dorsey Wright (jako Lafayette „Hud”), Annie Golden (jako Jeannie Ryan) i wielu innych.
Ciekawa historia wiąże się z Cheryl Barnes, która wcieliła się w rolę zdradzonej dziewczyny „Huda” – podczas castingu zaśpiewała tak, że Formanowi i ludziom z ekipy filmowej aż dech zaparło w piersiach. Ta niezwykle zdolna, doskonale przygotowana technicznie, wprost genialna piosenkarka na co dzień była sprzątaczką w Maine. Piosenka „Easy to be hard” w jej wykonaniu to mistrzostwo świata.
A gdzie to wszystko nakręcono i dlaczego właśnie tam? Niech odpowie nam sam reżyser.
„Spędziłem kiedyś wiele czasu w Central Parku, gdy palono tam sporo marihuany, głoszono miłość i protestowano przeciwko wojnie. Widziałem tam rekrutów palących karty poborowe, pomyślałem więc, że będzie rzeczą naturalną, jeśli ulokuję film właśnie tam” [M. Forman, J. Novák, „Moje dwa światy. Miloš Forman. Wspomnienia”, s. 206].
O historii Central Parku słów kilka
Central Park to temat na kilka, jeżeli nie na kilkanaście osobnych opowieści. NY od mnie MOVIE pisał już o nim tutaj i z pewnością będzie pisał jeszcze nie raz w najróżniejszych kontekstach. Bo to miejsce ciekawe, zaskakujące, różnorodne i bardzo, bardzo filmowe. Historia Central Parku jest długa i zajmująca. Ja dziś skupię się jedynie na kilku najważniejszych informacjach, tytułem wstępu do opowiedzenia o miejscu w parku wyjątkowym (no dobrze, jednym z wielu wyjątkowych), ale to za chwilę.
Tymczasem, czy wiecie, że…
Central Park jest ogromny, zajmuje ponad 340 hektarów. Inicjatorem jego powstania był Andrew Downing, architekt i ogrodnik. Pomyślał sobie, że coraz bardziej zatłoczonemu i zapracowanemu Nowemu Jorkowi przydałoby się trochę oddechu i odpoczynku. Najlepiej w pięknych okolicznościach przyrody, wśród drzew i kwiatów. Wspierany prężnie przez poetę i znanego dziennikarza Williama Cullena Bryanta zdołał przekonać ówczesne władze do tego pomysłu. W 1854 roku, już po śmierci Downinga, podjęto decyzję o budowie nowojorskiego parku. Za projekt odpowiedzialni byli Frederick Olmsted, który miał wprawdzie wtedy jeszcze blade pojęcie o architekturze i planowaniu zieleni, ale dysponował niebywałą intuicją i sprecyzowaną wizją, oraz Calvert Vaux, asystent w firmie architektonicznej, który okazał się niezawodnym i kreatywnym architektem zieleni. Obu im przyświecała zasada: „Nature first, second, and third – architecture after a while”. Budowa parku nie raz i nie dwa spotykała się z mniejszymi i większymi trudnościami, w postaci decyzji władz, korupcji, niezrozumienia, odmiennych koncepcji…, i trwała aż 15 lat. Na szczęście się udało!
Park stał się nie tylko miejscem wypoczynku dla zmęczonych ciężką pracą nowojorczyków, ale także przestrzenią, w której zacierały się społeczne granice, gdzie dochodziło do asymilacji ludzi o różnorodnym statusie. Spędzali tam bowiem czas obok siebie mieszkańcy zarówno biedni, jak i bogaci.
I, tak jak wspominałam kilkanaście wersów wyżej, dziś przy okazji „Hair” chciałabym się zatrzymać na chwilę przy miejscu wyjątkowym, w którym główny bohater, Claude Bukowski, po raz pierwszy próbuje LSD. A jest to…
Bethesda Terrace
To jeden z pierwszych obiektów, jakie pojawiły się w Central Parku (w 1863 roku). Znajduje się niemal w samym środku parku, nie bez powodu jest więc nazywany jego sercem.
Projektanci – wspominani już Olmsted i Vaux – chcieli stworzyć miejsce, w którym ludzie mogliby się spotykać pośród pięknej przyrody. Nowojorczycy twierdzą, że to najlepsza lokalizacja, aby… popatrzeć na ludzi. Bo rzeczywiście codziennie przewija się tam mnóstwo osób. Można spotkać fotografujące się na tle budowli blogerki modowe (głównie rano, gdy nie ma jeszcze tłumów), fotografów, a często również filmowców – kręcono w tym miejscu zdjęcia m.in. do „Koniec z Hollywood”, „Szczęśliwy dzień” czy „Dwa miliony dolarów napiwku”. Liczni artyści występują, prezentując swoje talenty w przeróżnych dziedzinach (od grania na instrumentach i śpiewania przez puszczanie przedziwnych kształtów baniek mydlanych po płomienne przemowy), nowojorczycy spacerują, turyści zwiedzają. Wszyscy podziwiają.
A podziwiać jest co. Ten dwupoziomowy taras zachwyca wielością ornamentów ozdabiających potężne kamienne schody i kolumny, zaprojektowanych przez Jacoba Wreya Moulda. Rzeźby doskonale wpisują się w zasadę nadrzędności przyrody, bo przedstawiają właśnie… przyrodę: ptaki, rośliny, a także krajobrazy charakterystyczne dla pór roku i pór dnia. Ich twórca jest również autorem pięknych kafli ceramicznych, które zdobią ściany i sufit wnętrza obiektu.
Z góry tego wyjątkowego miejsca rozciąga się piękny widok na park. W dolnej części obiektu znajduje się zaś majestatyczna fontanna (Bethesda Fontaine), której głównym elementem jest rzeźba przedstawiająca anioła, stworzona przez Emmę Stebbins – pierwszą kobietą, która otrzymała publiczne zamówienie na ważne dzieło sztuki w Nowym Jorku.
Dziś obiekt ten wygląda imponująco, ale nie zawsze tak było. W ciężkich dla Nowego Jorku latach siedemdziesiątych, gdy miasto zmagało się z kryzysem, przestępczością i widmem bankructwa, Bethesda Terrace upodobali sobie, niestety, dilerzy narkotyków i inni osobnicy spod ciemnej gwiazdy. Cały Central Park popadał wtedy w ruinę, borykał się z wandalami, graficiarzami, przestępcami. Był zdewastowany (jeżeli się dobrze przyjrzymy, to widać to przecież również w „Hair”) i nikt o zdrowych zmysłach się tam raczej bez potrzeby nie zapuszczał.
Na szczęście to już przeszłość. Dzięki organizacji Central Park Conservancy, która prężnie działała od lat osiemdziesiątych, aby odrestaurować park, miejsce to wróciło do formy i znów cieszy rzesze nowojorczyków i turystów.
Krótki film o Bethesda Terrace – opowiedzianą przez działaczy z Central Park Conservancy – znajdziecie tu:
Po więcej informacji na temat Central Parku można udać się tu: https://www.nycgovparks.org/parks/central-park