Russian Doll w Alphabet City
Gościnnie dla NY do mnie MOVIE Jakub Jóźwiak.
Każdy zna Piątą Aleję. Wiemy również, że pozostałe aleje, tak jak większość ulic na Manhattanie, są logicznie ponumerowane i tworzą bardzo zgrabną i przejrzystą „kratownicę” (pisaliśmy o niej zresztą już tutaj).
A czy wiecie, że jest takie miejsce, gdzie aleje zamiast cyfr mają przyporządkowane litery? Zapraszamy do Alphabet City wraz z Nadią, bohaterką nowego serialu Netflixa.
Russian Doll (2019), reż. Natasha Lyonne, Jamie Babbit, Leslye Headland
Nadię Vulvokov (w tej roli współtwórczyni serialu Natasha Lyonne), 36-letnią programistkę z Nowego Jorku, poznajemy na jej imprezie urodzinowej. Przyjaciele, dobra zabawa, wszystko wygląda całkiem dobrze do momentu, gdy nad ranem Nadia próbuje odnaleźć swojego kota, który zgubił się w okolicy. Niestety poszukiwania kończą się tragicznie, na masce pędzącej taksówki… Wygląda na smutne zakończenie – jednak nie! Nadia w niewytłumaczalny sposób wraca żywa do punktu wyjścia – przed lustro w łazience, na swojej imprezie.
A potem ponownie – ginie tragicznie na schodach, wpadając do studzienki kanalizacyjnej, czy też porażona prądem, i tak dalej i dalej. Za każdym razem wracając w to samo miejsce i ten sam czas.
Pokręcone? A jakże! Przypomina „Dzień Świstaka”? Zdecydowanie! I to bynajmniej nie jest wadą tego serialu. Pomysł nie jest nowy, ale został podany w bardzo ciekawy sposób. Wraz z bohaterką wyruszamy w szaloną podróż po jej skomplikowanej osobowości, niełatwej przeszłości i oczywiście po Nowym Jorku. Poszukiwania rozwiązania zagadki ciągłych śmierci i odrodzeń upstrzone są błyskotliwymi dialogami, niezłą grą aktorską i świetną muzyką.
Czy Nadja znajdzie odpowiedź jak wyrwać się z tego szalonego kołowrotu życia i śmierci? Tego oczywiście nie zdradzę. Ale początkowy lekki ton zmienia się wraz z pojawiającymi się niełatwymi pytaniami i wątpliwościami, z którymi muszą zmierzyć się bohaterowie, a przy okazji także my – widzowie. Okazuje się, że proces poszukiwania szczęścia i prawdy o sobie nie jest wcale tak łatwy i przyjemny. Im dalej, tym częściej pojawia się zagubienie, strach, samotność, czy nawet depresja, z którymi trzeba się zmierzyć.
Osiem krótkich odcinków to dawka w sam raz na jeden lub dwa wieczory. Ja czekam już na kolejny sezon.
Alphabet City
Akcja filmu umiejscowiona jest w dzielnicy East Village, a dokładniej w okolicy Alphabet City, które swoją nazwę zawdzięcza alejom A, B, C i D. Są to jedyne aleje na Manhattanie nazwane pojedynczymi literami. Jest to miejsce, które bardzo zmieniło się na przestrzeni kilku ostatnich dekad.
Ale zacznijmy od początku. Peter Stuyvesant, holenderski burmistrz Nowego Amsterdamu, miał tutaj rozległą farmę. Jego potomkowie w XIX wieku zaczęli rozparcelowywać ziemię na mniejsze kawałki i sprzedawać ją biednym niemieckim lub irlandzkim imigrantom. Okolica dość szybko zapełniła się gęsto zaludnionymi czynszówkami. Około 1850 roku dzisiejsze Alphabet City nosiło nazwę „Kleindeutschland” lub „Little Germany”, a Nowy Jork stał się trzecim miastem (po Berlinie i Wiedniu) z największą populacją niemieckojęzyczną.
Ale już 30 lat później Niemców zastąpili przybysze głównie z Irlandii, Włoch i Europy Wschodniej, w tym Polacy i Żydzi – najczęściej bardzo biedni, którym nie przeszkadzał fakt, że kamienice pozbawione były bieżącej wody. Okolica podupadała, stała się nawet przez moment dzielnicą czerwonych latarni dla Manhattanu, ale przede wszystkim zyskała status gęsto zaludnionego slumsu…
Dopiero budowa siatki metra na początku XX wieku przyniosła znaczący spadek populacji i poprawę jakości życia w dzielnicy – robotnicy, do tej pory gęsto stłoczeni wokół pobliskich fabryk, mogli wreszcie przenieść się do bardziej oddalonych dzielnic.
Połowa XX wieku to napływ Portorykańczyków i Afroamerykanów. Niskie ceny czynszów w latach 60. i 70. stały się magnesem dla hipisów, lekkoduchów i artystów, którzy upodobali sobie tę okolicę i dołączyli do kolorowego i bardzo zróżnicowanego tygla. Niestety to wszystko szło w parze z dużą przestępczością i wzmożonym handlem narkotykami.
Co ciekawe, o tamtych czasach i okolicy powstał broadwayowski musical „Rent”, którego fragment zamieszczamy poniżej.
Tompkins Square Park
Postępująca gentryfikacja i towarzyszące jej napięcia społeczne sportretowane w „Rent” doprowadziły ostatecznie do dość krwawych zamieszek w Tompkins Square Park. W tym parku, po jego rewitalizacji, wprowadzono ciszę nocną i postanowiono zamykać go na noc. Doprowadziło to do demonstracji bezdomnych rezydentów tego miejsca, do których szybko przyłączyła się lokalna bohema, przeciwna szybko postępującym zmianom. Zamieszki, w których zostało rannych ponad 30 uczestników i 15 policjantów, doprowadziły do czasowego zamknięcia parku ale nie uchroniły okolicy przed postępującymi wzrostami czynszów i gentryfikacją.
Dziś Tompkins Square Park to kameralny i zielony azyl w sercu East Village, gdzie można chwilę odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku. W każdą niedzielę odbywa się tutaj również targ, na którym nowojorczycy kupują głównie świeże owoce i warzywa od lokalnych dostawców.
A Alphabet City wyrasta na kolejną coraz modniejszą dzielnicę, w której z dnia na dzień przybywa modnych (i drogich!) loftów i hipsterskich knajpek.