25. godzina w Carl Schurz Park
Dziś film reżysera, który nie wyobraża sobie życia poza Nowym Jorkiem i który większośc swoich obrazów poświęcił temu miastu. A sam film należy do moich ulubionych, choć nie jestem fanką filmów gangsterskich.
Jednocześnie to tekst o bardzo ważnym dla Nowego Jorku, choć słabo opisanym, miejscu. Dlatego właśnie publikuję go ze sporym opóźnieniem. W blisko 30 książkach o Nowym Jorku, jakie mam w swojej domowej bibliotece, znalazłam tylko kilka zdań o tym zabytku. Ale postanowiłam szukać dalej, bo to naprawdę bardzo interesujące miejsce, do którego turyści trafiają niezwykle rzadko.
25. godzina / 25th hour (2002), reż. Spike Lee
Film powstał na podstawie powieści Davida Benioff’a, który szerszej publiczności dał się poznać jako współtwórca serialu „Gra o tron”.
„25. godzina” to przejmująca historia człowieka, który za chwilę straci wszystko. Monty Brogan, grany przez fantastycznego Edwarda Nortona, jest dealerem narkotyków, którego poznajemy 24 godziny przed obowiązkiem stawienia się w więzieniu, w którym spędzi 7 lat. Ma więc dobę na to by zamknąć niezałatwione dotąd sprawy, pożegnać się z bliskimi, znaleźć nowy dom dla swojego ukochanego psa.
Cenię ten film głównie za to, że porusza wiele trudnych kwestii i pokazuje wiele złożonych postaci, a wszystko za pomocą spokojnej, powolnej narracji. Każdy z bohaterów, gdy pojawia się po raz pierwszy na ekranie, prowokuje do szybkiej oceny. Widzimy porywczego, odnoszącego sukcesy maklera z Wall Street, ociężałego, bezradnego nauczyciela z liceum i bezwzględnego gangstera. Ale z biegiem czasu makler łagodnieje, nauczyciel narozrabia, a gangster okaże się czułym partnerem, oddanym synem i człowiekiem, który tak naprawdę chce dobrze.
A gdzie w tym wszystkim Nowy Jork? Tym razem nie tylko jako niezwykłe tło wydarzeń, ale jako pierwszoplanowy bohater. Film był kręcony w 2002 roku, czyli chwilę po atakach na World Trade Center. Spike Lee nie mógł przemilczeć tej kwestii, ale poruszył ją w niezwykle subtelny, a jednocześnie szalenie przejmujący sposób. Scena, w której dwóch bohaterów rozmawia przy oknie przez które widzimy wyrwę po dwóch wieżach WTC, wzrusza największych twardzieli. Obraz jest na tyle poruszający, że uniemożliwia skupienie się na dialogu między postaciami.
Kolejna niezapomniana scena z Nowym Jorkiem w roli głównej to doskonały monolog Montiego, w którym rozprawia się z miastem bez znieczulenia. Przez 5 minut sponiewiera wszystkie świętości, obala mity, obnaża zupełnie niepiękną prawdę o Nowym Jorku. Nie oszczędza nikogo, „rozjeżdża” Palestyńczyków, Koreańczyków, Rosjan, Żydów, bankierów z Wall Street, bogaczy z Upper East Side, skorumpowanych policjantów i księży pedofili. Wszystko zilustrowane jest świetnymi zdjęciami. Absolutnie obowiązkowo do obejrzenia dla wszystkich wielbicieli Nowego Jorku.
I ostatni nowojorski fragment, o którym chcę napisać, to spacer Montiego z psem wzdłuż East River, przy Carl Schurz Park. Park ten zobaczymy także w jednej z ostatnich, bardzo przejmujących scen filmu, w której Monty prosi przyjaciela o piekielnie trudną do zrealizowania przysługę. Co się wydarzyło w filmie – przekonajcie się sami. A historię samego parku przedstawię poniżej.
Carl Schurz Park
To jeden z ulubionych parków Nowojorczyków, prawie nieznany wśród turystów. Znajduje się między 84. i 90. ulicą, przy East End Avenue i początkowo był prywatnym ogrodem przy rezydencji Gracie Mansion. Otwarty dla mieszkańców Nowego Jorku w 1910 roku, nazwany od nazwiska pierwszego senatora pochodzenia niemieckiego, ale także cenionego redaktora New York Evening Post – Carla Schurza.
Niewielki, ale niezwykle urokliwy, bardzo przyjazny rodzinom (Catbird Playground) i czworonogom (dwa wybiegi dla psów). Do tego przepiękne widoki na latarnię morska na Roosevelt Island, wyspy Randall i Wards oraz przepiękne 3 mosty Triborough, łączące 3 nowojorskie dzielnice – Manhattan, Queens i Bronx. Wszystko to powoduje, że wielu mieszkańców Upper East Side wybiera ten Park, a nie znajdujący się kilka Alei dalej Central Park.
Największym zabytkiem tego parku jest przepiękna posiadłość Gracie Mansion.
Gracie Mansion – oficjalna rezydencja Burmistrza Nowego Jorku
Rezydencja Gracie Mansion została wybudowana w 1799 roku przez bogatego i wpływowego kupca Archibalda Gracie, jako jego letni dom. Teraz znajduje się w sercu Nowego Jorku, jednak w tamtych czasach była oddalona 8 km od centrum, a dostać się do niej można było jedynie od strony East River, łodzią. Stąd jej malownicze położenie na brzegu rzeki.
Archibald Gracie był znanym i cenionym nowojorczykiem, a przez jego dom przewinęło się mnóstwo znamienitych gości. Często bywał tu Alexander Hamilton, jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych i twórca Dolara Amerykańskiego. Na ganku tej posiadłości w 1801 roku, właśnie za sprawą Hamiltona, powstał pomysł stworzenia najstarszego amerykańskiego pisma New York Post (wtedy New York Evening Post).
Niestety trwające w Europie wojny doprowadziły do bankructwa Archibalda Gracie, którego główne źródła dochodów znajdowały się w Anglii i Francji, i który został zmuszony do sprzedaży rezydencji. Kolejni właściciele również ze względów ekonomicznych nie mogli długo cieszyć się tą posiadłością. Ostatecznie w 1896 miasto przejęło rezydencję za długi podatkowe ostatniego właściciela.
Miasto nie miało jednak pomysłu na zagospodarowanie tego miejsca. Przez pierwszych kilkadziesiąt lat rezydencja wielokrotnie zmieniała swoje przeznaczenie. Początkowo szkoła z kursami zawodowymi dla imigrantów, później sklep z napojami i lodziarnia, a nawet toalety publiczne. Na szczęście bogaci sąsiedzi dostrzegli potencjał tego miejsca, zebrali fundusze i zorganizowali w nim Museum of the City of New York, które zostało otwarte w 1923 roku. Po blisko 10 latach rezydencja Gracie okazała się zbyt mała, by pomieścić zbiory, więc muzeum zostało przeniesione do innej lokalizacji, a Gracie Mansion znów szukało swojego przeznaczenia. Pomysł podsunęła bardzo ważna dla rozwoju Nowego Jorku, choć mocno kontrowersyjna, postać – Robert Moses. Sprawował on wówczas funkcję komisarza NYC Parks i do niego należał zarząd nad tą nieruchomością. Gdy w 1941 roku Stany Zjednoczone przystąpiły do II Wojny Światowej uznał, że ze względów bezpieczeństwa dobrze będzie przenieść tu Burmistrza Nowego Jorku. Dzięki lokalizacji ewakuacja z tego miejsca byłaby znacznie szybsza i łatwiejsza. Sprawujący wówczas funkcję burmistrza Fiorello La Guardia zgodził się na tę propozycję i od 1942 roku Gracie Mansion jest oficjalną rezydencją dla urzędujących burmistrzów Nowego Jorku. Prawie każdy kolejny mer Nowego Jorku mieszkał w tej rezydencji z rodziną w czasie sprawowania urzędu. Wyjątek stanowił urzędujący w latach 2002-2013 Michael Bloomberg. Uznał on, że wystarczającym zaszczytem jest sprawowanie tej funkcji, w związku z czym pobierał wynagrodzenie w wysokości 1 USD rocznie, a budżet jaki miał do dyspozycji na mieszkanie przeznaczył na renowację budynku, by oddać go do dyspozycji mieszkańcom Nowego Jorku.
Kolejny, urzędujący do dziś mer Bill de Blasio wrócił jednak do tradycji i w 2014 roku zamieszkał z rodziną w Gracie Mansion.
W czasie prawie 220 lat istnienia budynek był kilkukrotnie remontowany. Największa rozbudowa miała miejsce w 1966 roku, gdy na zlecenie żony urzędującego wówczas burmistrza, Susan E. Wagner dobudowano dodatkowe skrzydło, w którym dziś znajduje się sala balowa i dwie sale bankietowe. Ale za każdym razem dbano o utrzymanie tradycyjnego wyglądu i wyposażenia domu.
Gracie Mansion gościł wiele znakomitych osobistości. Oprócz wspomnianego już wcześniej Alexandra Hamiltona bywali tu także Martin Luther King, Nelson Mandela, Ronald Reagan, Bill Clinton, a także Sophia Loren i Jay-Z.
Co ciekawe, rezydencja jest udostępniana do zwiedzania. Niestety w bardzo ograniczonym zakresie (obecnie jedynie 3 małe grupy w poniedziałki z obowiązkowymi zapisami), ale myślę, że warto. My podczas planowania kolejnej wizyty w Nowym Jorku na pewno będziemy próbować. Szczegóły znajdziecie pod linkiem: http://www1.nyc.gov/site/gracie/visit/visit.page
Niezwykłe jest dla mnie to, jak dzięki filmom udaje mi się odkrywać takie perełki. Gdyby nie Edward Norton i jego filmowy pies, pewnie nigdy byśmy w to miejsce nie trafili.