Śniadanie u Tiffany’ego
Śniadanie u Tiffany’ego / Breakfast at Tiffany’s (1961), reż. Blake Edwards
W zasadzie wpisem o tym tytule powinnam była zacząć przygodę z NYdomnieMOVIE.pl. Bo trudno o bardziej nowojorskie doświadczenie. „Śniadanie u Tiffany’ego” pasuje do każdej z 5 kategorii jakie przedstawiam na blogu. I właśnie według tego klucza poprowadzę Was przez tę fantastyczną nowojorską historię.
POZNAJ
Autorem „Śniadania u Tiffany’ego” jest Truman Capote – niezwykła osobowość, świetny pisarz, scenarzysta, trochę nawet aktor. Ale przede wszystkim nowojorczyk. Postać niesłychanie barwna, kontrowersyjna, piekielnie inteligenta, ale też głęboko nieszczęśliwa. Pisaniem zajmował się niestety nie tak dużo – pozostawił po sobie tylko kilkanaście opowiadań, dwie fantastyczne powieści „Z zimną krwią” i „Śniadanie u Tiffany’ego” oraz z niedokończoną powieść autobiorgaficzną „Wysłuchane modlitwy. Powieść nieukończona”. Więcej przy okazji wpisu o samym Capote i o lekturze tej ostatniej książki, która doskonale portretuje nowojorskie środowisko artystyczne.
ZWIEDZAJ
Prawie wszystkie sceny zewnętrzne „Śniadania u Tiffany’ego” były kręcone faktycznie w Nowym Jorku. Na ekranie możemy zobaczyć m.in. Central Park, Nowojorską Bibliotekę Publiczną i najważniejsze nowojorskie aleje: 5th Avenue, Park Avenue i Lexington Avenue. Ale dziś przybliżę Wam bardziej komercyjne, choć niewątpliwie już także zabytkowe, turystyczne, a przede wszystkim filmowe miejsce: flagowy salon Tiffany’ego przy 5. Alei. To nie pierwsza lokalizacja Tiffany’ego w Nowym Jorku. Pierwszy sklep został otwarty przez ojca imperium Charlesa Lewisa Tiffany’ego w 1837 roku przy Broadway 259. Później kilkakrotnie zmieniał adres, by w 1940 roku trafić na 5. Aleję pod numer 727, by tu działać nieprzerwanie do dziś. W momencie otwarcia salon był wyjątkowo nowoczesnym miejscem. To pierwszy nowojorski sklep, w którym zainstalowano klimatyzację. Nad sklepem znajduje się rzeźba Atlasa podtrzymującego zegar. Zdobiła ona już elewację sklepu przy Broadway 550, gdzie salon działał w połowie XIX wieku.
Salon od zawsze przyciągał wielkie nazwiska. Klientami Tiffany’ego byli prezydenci Kennedy i Nixon, oraz wielkie gwiazdy ekranu jak Richard Burton czy Elizabeth Tylor. Także filmowcy upodobali sobie to miejsce. Zakupy w tym wyjątkowym salonie robili Meg Ryan i Bill Pulman w filmie „Bezsenność w Seatle”. Tu też Patrick Dempsey w spektakularny sposób oświadczał się Reese Witherspoon w komedii romantycznej „Sweet home Alabama”
Odwiedziliśmy ten salon w 2007 roku i ujęła nas niesamowicie profesjonalna i przyjazna obsługa. Przemoknięci, w wytartych jeansach i znoszonych trampkach, dość niepewnie skierowaliśmy się w kierunku wejścia. Drzwi zostały nam otworzone, parasole zabrane na przechowanie, a my przyjęci z największą atencją. Oczywiście ówczesny i obecny budżet nie pozwalają nam na robienie zakupów w tym miejscu, ale obiecaliśmy sobie, że jeśli sytuacja ulegnie diametralnej zmianie, to w przypadku zakupu biżuterii swoje kroki w pierwszej kolejności skierujemy do Tiffany’ego. Właśnie za ten ujmujący, niedeprymujący sposób obsługi.
OGLĄDAJ
Ekranizacja powieści Capote od początku napotykała na sporo przeciwności. Po pierwsze główna rola kobieca miała trafić do Marilyn Monroe. Na szczęście (dla filmu) za namową samego Lee Strasberga, odrzuciła ona tę propozycję. Także Shirley MacLain nie przyjęła roli. Ostatecznie w postać Holly Golightly wcieliła się Audrey Hepburn, co z kolei początkowo spowodowało duże niezadowolenie samego Trumana Capote.
Podobnie z obsadą roli Paula Varjaka – została ona zaoferowana Steve’owi McQueenowi, który był nawet zainteresowany, ale inne zobowiązania zawodowe nie pozwoliły mu wziąć udziału w tym projekcie. Ostatecznie rola trafiła do Georga Pepparda.
Kolejnym spornym punktem była obsada pozycji reżysera. John Frankenheimer, który jako pierwszy otrzymał te propozycję nie zyskał akceptacji Audrey Hepburn, której zależało na współpracy z Blakem Edwardsem. I to on ostatecznie został reżyserem filmu.
Ale to bynajmniej nie wszystko – był jeszcze problem ze scenariuszem. Pierwszą próbę adaptacji książki podjął Sumner Locke Elliot, który trzymał się oryginalnego tekstu. Ostateczna wersję scenariusza napisał jednak George Axelrod, który wzbogacił akcję o sceny miłosne (których w książę nie ma) oraz o hollywoodzki happy end.
Mimo tych wszystkich przeciwności powstał świetny film, doskonale portretujący barwne życie nowojorskiej finansowej elity. A przede wszystkim to urocza historia miłosna z niezmiennie pięknym Nowym Jorkiem w tle.
CZYTAJ
Zanim jednak powstał film była świetnie przyjęta powieść Trumana Capote. I choć w filmie pokazano podobne wydarzenia, to odnoszę wrażenie, że opowiada on zupełnie inną historię. Książka dla mnie wcale nie jest o miłości, ale o nie zawsze łatwym doświadczaniu Nowego Jorku. Holly, jak wiele innych dziewczyn, przyjeżdża do wielkiego miasta z ogromnymi ambicjami, które z czasem musi stemperować, złagodzić, odpuścić by przetrwać. Narrator, początkujący pisarz, w zderzeniu z nowojorska rzeczywistością także niejednokrotnie musi zrewidować swoje marzenia. W powieści mamy więcej niedomówień, pytań bez odpowiedzi, pola dla wyobraźni. Sporo samotności i braku zrozumienia. I pewnie dlatego ja wolę książkę. A z podobnych powodów niektórzy wolą film. Dlatego warto doświadczyć obu – w dowolnej kolejności.
JEDZ
Tiffany’s &Co. ponad pół wieku zajęło zrealizowanie marzenia wielu wielbicieli i książki, i filmu. Ale w końcu jest. Od listopada 2017 roku na 4 piętrze salonu działa Blue Box Café. Miejsce piękne, obowiązkowo utrzymane w zastrzeżonej dla Tiffany’ego kolorystyce niebieskich jaj drozda (!). Na zdjęciach wygląda obłędnie – zobaczcie sami.
Zatem od teraz naprawdę możemy wybrać się na śniadanie u Tiffan’yego. Albo lunch. Przyjemniej teoretycznie. Miejsca rezerwować można miesiąc wcześniej, ale póki co lokal cieszy się tak ogromnym powodzeniem, że zwykły turysta jest bez szans. Ceny, niewiele niższe od cen biżuterii. Śniadanie od 29$, lunch od 39$, wybór herbat, przekąsek i słodkości od 49$. Mimo wszystko przy planowaniu kolejnej wizyty w Nowym Jorku będziemy próbować zarezerwować stolik. Bo biżuterii to ja nie muszę mieć, ale za kawę w Nowym Jorku, w takich niesamowitych okolicznościach dam się pokroić.
SŁUCHAJ
To już ostatnia odsłona „Śniadania u Tiffaniego”. Świetną muzykę do filmu skomponował zdobywca Oskarów Henry Mancini, którego na pewno kojarzycie z fantastycznego motywu „Różowej pantery”.
Także w tym elemencie nie obyło się bez problemów. Po pierwsze Johnny Mercer, autor tekstu na początku zatytułował śpiewaną przez Holly piosenkę Blue River. Okazało się jednak, że jest już kilka utworów o tym tytule, musiał więc szukać innego tekstu. Z kolei wspomniany wcześniej kompozytor miał utrudnione zadanie, ponieważ Audrey Hepburn mogła śpiewać jedynie w zakresie jednej oktawy. Na szczęście ten problem także udało się rozwiązać i powstała piękna, choć nie wymagającą od wykonawcy wyjątkowych umiejętności wokalnych, piosenka.
Jak już utwór był gotowy pojawił się kolejny problem. Jeden z producentów uznał, że piosenka nie pasuje do obrazu i że należy ją usunąć. Na szczęście w jej obronie stanęła sama Audrey Hepburn. „Po moim trupie” miała powiedzieć zwykle bardzo łagodna gwiazda. I jak pokaże historia słusznie. Film zdobył dwa Oskary – jeden za ścieżkę dźwiękową, a drugi za „Moon River”
Jak widać jedna, nie bardzo długa, powieść potrafi być inspiracją dla tak wielu wspaniałych przedsięwzięć. To mogło się wydarzyć tylko w Nowym Jorku!